top of page
BLOG
BLOG
BLOG
BLOG
Management:
DRYSKULL
Management:
Management:
Management:
Management:
PRODUCENT MUZYCZNY • KOMPOZYTOR
Czas już dawno przestał mieć znaczenie.
Po kolejnym, na pierwszy rzut oka niczym nie różniącym się od innych, zachodzie słońca, odzianym w milion zmysłów, z których każdy na swój sposób był w stanie reprezentować pojęcie koloru, dźwięku, zapachu i innych nieopisanych dotychczas poczuć percepcji, wiedziony obecnością wszystkich odpowiedzi na nigdy nie zadane pytania, przekraczałem kolejne etapy nieustannych powrotów z podróży, o których początku nie miałem pojęcia.
I, gdy dzienne światło zamieniało się powoli w ciemność nocy, jedyną potrzebą dla zachowania harmonii mojego ja z absolutem było znalezienie ciepłego skrawka, w którym bez obaw o niedoskonałości okoliczności mojego ciała, będę w stanie widzieć, dostrzegać, poznawać i wcielać w życie modele połączeń, które stawiają nas w nieodpartym przekonaniu, że oto wszystko jest wszystkim.
Potrzeba była wielka. Wielki również był pierwszy zachwyt, gdy znalazłem się w domu. Ten zachwyt pozwalał mi na nowo wracać i inaczej niż wcześniej grupować doznania. Zamknięcie w czterech ścianach skupiało jednak wszelkie wnioski wywodzące się z natury i jej nauk, wokół nawracających obserwacji na temat... nawracających obserwacji... Było to wszakże pomieszczenie zamknięte i każda wyemitowana fala zmysłu prędzej czy później napotykała mnie powtórnie.
Poczułem się nagle zagubiony. Zagubione zostały wszystkie odmiany przeszłych bądź przyszłych wyobrażeń każdej chwili, o której znaczeniu właśnie przestałem mieć pojęcie po raz nieskończenie pierwszy. Moment, który trwał od zawsze i miałem namacalne dowody na jego faktyczne wokół mnie istnienie, począł przeradzać się w godziny, a po chwili w lata, w poczuciu kompletnego odizolowania od społeczeństwa, a przez to również od siebie samego. Ta społeczna autodestrukcja pociągnęła za sobą lawinę uniesień i spadków pełną prób urzeczywistnienia jakichkolwiek doznań, których świadkiem było już nie tyle moje ciało, co dobijający na oślep, dawno zapomniany, a zarazem tak bardzo nadużywany umysł. Czułem, że z zupełnie innego teraz, napisanego w innych kolorach i kształtach, zespolenia wielu czasoprzestrzeni, woła mnie moje inne ja. Zagubione. Pozostawione bez opieki. Z wolnością, której nie potrafię w żaden sposób odczuć, będąc pośród nicości w początku spadku bezdennej studni.
I gdziekolwiek w tym momencie się znajdując i jakkolwiek nie będąc powstrzymywanym, nie widziałem dla siebie żadnego innego ratunku niż wyjść natychmiast z pomieszczenia, w którym się znajduję, będąc przekonanym, że to właśnie na łonie natury uda mi się na tyle uwolnić od siebie samego, by to nie ode mnie do świata, a do mnie od niego płynęły bodźce dające mi szansę na powrót do własnej głowy, będącej zarazem światem i tym, co go stworzyło.
18 maja 2017, Warszawa
Po kolejnym, na pierwszy rzut oka niczym nie różniącym się od innych, zachodzie słońca, odzianym w milion zmysłów, z których każdy na swój sposób był w stanie reprezentować pojęcie koloru, dźwięku, zapachu i innych nieopisanych dotychczas poczuć percepcji, wiedziony obecnością wszystkich odpowiedzi na nigdy nie zadane pytania, przekraczałem kolejne etapy nieustannych powrotów z podróży, o których początku nie miałem pojęcia.
I, gdy dzienne światło zamieniało się powoli w ciemność nocy, jedyną potrzebą dla zachowania harmonii mojego ja z absolutem było znalezienie ciepłego skrawka, w którym bez obaw o niedoskonałości okoliczności mojego ciała, będę w stanie widzieć, dostrzegać, poznawać i wcielać w życie modele połączeń, które stawiają nas w nieodpartym przekonaniu, że oto wszystko jest wszystkim.
Potrzeba była wielka. Wielki również był pierwszy zachwyt, gdy znalazłem się w domu. Ten zachwyt pozwalał mi na nowo wracać i inaczej niż wcześniej grupować doznania. Zamknięcie w czterech ścianach skupiało jednak wszelkie wnioski wywodzące się z natury i jej nauk, wokół nawracających obserwacji na temat... nawracających obserwacji... Było to wszakże pomieszczenie zamknięte i każda wyemitowana fala zmysłu prędzej czy później napotykała mnie powtórnie.
Poczułem się nagle zagubiony. Zagubione zostały wszystkie odmiany przeszłych bądź przyszłych wyobrażeń każdej chwili, o której znaczeniu właśnie przestałem mieć pojęcie po raz nieskończenie pierwszy. Moment, który trwał od zawsze i miałem namacalne dowody na jego faktyczne wokół mnie istnienie, począł przeradzać się w godziny, a po chwili w lata, w poczuciu kompletnego odizolowania od społeczeństwa, a przez to również od siebie samego. Ta społeczna autodestrukcja pociągnęła za sobą lawinę uniesień i spadków pełną prób urzeczywistnienia jakichkolwiek doznań, których świadkiem było już nie tyle moje ciało, co dobijający na oślep, dawno zapomniany, a zarazem tak bardzo nadużywany umysł. Czułem, że z zupełnie innego teraz, napisanego w innych kolorach i kształtach, zespolenia wielu czasoprzestrzeni, woła mnie moje inne ja. Zagubione. Pozostawione bez opieki. Z wolnością, której nie potrafię w żaden sposób odczuć, będąc pośród nicości w początku spadku bezdennej studni.
I gdziekolwiek w tym momencie się znajdując i jakkolwiek nie będąc powstrzymywanym, nie widziałem dla siebie żadnego innego ratunku niż wyjść natychmiast z pomieszczenia, w którym się znajduję, będąc przekonanym, że to właśnie na łonie natury uda mi się na tyle uwolnić od siebie samego, by to nie ode mnie do świata, a do mnie od niego płynęły bodźce dające mi szansę na powrót do własnej głowy, będącej zarazem światem i tym, co go stworzyło.
18 maja 2017, Warszawa
Niewypowiedziane słowa
nic nie mogą wnieść
Niezapamiętane noce
dni przenoszą wstecz
Pogoda na nie
pogoda na tak
jeszcze przyjdzie czas
Wyimaginowane burze opóźniają start
Niby na manowcach
niby namnożenie dróg
a nogi nadal nie potrafią iść
Nawet na leżąco
w oko się nie rzuci skrót
Na pewno znowu świat jest winny
Ani o milimetr w bok nieprzesuwalny plan
Wabi to jedynie na szlak bez wnoszących zmian
Sterowani wstydem
w czasie przeszłym toczą bieg
Niech urosną w siłę
żeby podnieść się
Odrzucenie złych prawd
wleje harmonijny plan
Nie porzucajcie wyzwań
nic nie mogą wnieść
Niezapamiętane noce
dni przenoszą wstecz
Pogoda na nie
pogoda na tak
jeszcze przyjdzie czas
Wyimaginowane burze opóźniają start
Niby na manowcach
niby namnożenie dróg
a nogi nadal nie potrafią iść
Nawet na leżąco
w oko się nie rzuci skrót
Na pewno znowu świat jest winny
Ani o milimetr w bok nieprzesuwalny plan
Wabi to jedynie na szlak bez wnoszących zmian
Sterowani wstydem
w czasie przeszłym toczą bieg
Niech urosną w siłę
żeby podnieść się
Odrzucenie złych prawd
wleje harmonijny plan
Nie porzucajcie wyzwań
bottom of page